To zabawne. Wiecie, że gdy po raz pierwszy przyjechałam w odwiedziny do Mediolanu, to pomyślałam sobie, że na pewno nigdy nie chciałabym tu zamieszkać? Ha! Życie lubi nam grać na nozdrzach, a w moim wypadku była to wręcz etiuda rewolucyjna. Z tym wyjątkiem, że zanim osiągnęłam szczyt rewolucyjności mentalnej względem tego miasta, to najpierw musiałam bardzo je znienawidzić i dać sobie czas. I to czas był w tym wypadku kluczowym terapeutą, aby z nijakiej relacji zrodziło się prawdziwe uczucie.
Podróżowanie też mnie tego nauczyło. Fajnie jest odwiedzać miejsca, które już na dzień dobry zwalają z nóg niesamowitymi widokami, rajskimi plażami i kolorem wody. Fajnie, gdy jest WOW. Fajnie jest mieć to wszystko podane na talerzu, gdy człowiek z codziennego zabiegania, chce mieć po prostu zajebisty wypad czy wakacje, gdzieś w jakimś pięknym miejscu na Ziemi, gdzie każdy kamień czy murek jest efektowny i daje nam sposobność do omdlenia na zawołanie. To swojego rodzaju luksus, którego po prostu potrzebujemy i nie ma w tym nic złego. Raczej – każdy na to zasługuje.
,,Podróżowanie” po Mediolanie właśnie tego mnie nauczyło, że najpiękniejsze miejsca to takie, które nie są oczywiste. Których nie widać na pierwszy rzut oka, dla których trzeba się nieco wysilić, wytężyć wzrok. Trochę się spocić, wyciągając po nie rękę. Takie miejsca, momenty, czy sytuacje, które z pozoru wyglądające na przeciętne albo nieciekawe, dają najwięcej satysfakcji. Bo Mediolan taki właśnie jest – pod swoją okurzoną pokrywą, skrywa cały arsenał prezentów darowanych bez okazji.
1. Za równość przez duże ,,R”
Bo – no właśnie – te prezenty to nie tylko miejsca. To także ludzie, atmosfera i sytuacje. Możliwość poczucia się wolnym. Za to cenię sobie Medio – za możliwość bycia sobą. W każdym znaczeniu tego słowa, na każdej jego płaszczyźnie.
W tym mieście nieistotny jest kolor skóry, wyznanie religijne. Fakt, że jesteś homoseksualny czy, że jako mężczyzna lubisz damskie ciuchy. To czy na dole masz penisa, a u góry cycki. Na zakupach wszyscy chętnie pomogą ci w doborze kiecki albo nowej szminki. Wystarczy wyjść z domu i przejść się ulicą, aby przekonać się o tym, że w Mediolanie wolność i tolerancja to dwie wartości wiodące. Poniekąd kierunek, w którym podąża społeczeństwo tego miasta jest odwrotnie proporcjonalny od wszelakich schematów. Ba! Im bardziej od nich odbiegasz tym lepiej. W jakimkolwiek znaczeniu. Stylu życia, ubierania, spędzania czasu, zainteresowań. W ogóle to po co w życiu trzymać się schematów? Każdy niech robi jak lubi. A więc ubierz się jak chcesz, pofarbuj brodę na niebiesko, a koło 70tki zrób fioletową grzywkę. Idź na party dla emerytów w niedzielne południe przy Corso Garibaldi i tańcz jakby jutra nie miało być. Tutaj możesz dać wyraz temu, co najgłębiej siedzi ci pod skórą.
2. Za wybór
W życiu lubię mieć wybór. Na kompromisy idę tylko z Albertem, gdy mamy kupić coś do domu. W kwestii jedzenia, spędzania czasu i innych składowych życia ma być białe albo czarne. Mediolan daje wachlarz niezliczonych możliwości i przez to czasem sobie myślę, że życia mi nie wystarczy, aby wypróbować całą ofertę, która notabene zmienia się jak w kalejdoskopie. Od kursów wszelkiego typu po wernisaże, wystawy, spotkania, sagry, koncerty. Jest tego tutaj multum. Nie mam siły wymieniać. I nie chodzi o to żeby popadać w paranoje i mieć wyrzuty sumienia, że w czymś nie brało się udziału, ale świadomość tego, że zawsze znajdzie się tu coś do roboty jest przyjemna.
3. Za komunikację miejską
To też jest plus i atut tego miasta. Nie mówcie, że nie. Kto jeździ do Włoch i zna realia poruszania się komunikacją miejską z pocałowaniem ręki wsiada do jeżdżącego autobusu, tramwaju czy metra, które uwaga… przyjeżdżają na czas. Co ja piszę, chwała im za to, że w ogóle przyjeżdżają! We Włoszech, to zbawienie mieć sprawnie działający transport, który zawiezie was dokąd chcecie. To samo dotyczy przemieszania się z Mediolanu do innych miast koleją czy podmiejskimi autobusami. Szybko, sprawnie i bezboleśnie. To jedno z niewielu miast – jeśli nie jedyne na mapie Włoch – do którego nie potrzebujemy targać własnego samochodu.
4. Za genialne restauracje
Obserwuję tutejszą gastronomię już od prawie 5 lat. Widziałam wiele nowych otwarć restauracji i zarazem zamknięć w niespełna rok. Zwykle robimy zakłady ile ktoś przetrwa na rynku, bo z miejsca można ocenić czy nowy lokal okaże się kolejną szmirą, zapchaj-dziurą czy prawdziwym gastronomicznym rajem. Oprócz nowicjuszy, próbujących swoich możliwości w Mediolanie jest cała potęga dobrych restauracji. Od kuchni świata po wszystkie włoskie regiony. Chcę spróbować Sycylii wiem gdzie iść, Apulia – adres prosty. A może Lombardia albo Piemont? Można przebierać i wybierać. Ten zabieg skutecznie odciąga mnie od garów i przez to kilka razy w tygodniu rzucam fartuch i po prostu jem na mieście, bo to jest strasznie przyjemne. A jak już przejem się włoskim to zawsze wpada dobry ramen od Japończyka z krwi i kości.
5. Za dachy i balkony
Życie w mieście uczy tego, żeby zadzierać wyżej głowę. Jeżeli przeniesiecie wzrok ponad wygodną wysokość, to spójrzcie na dachy miasta i balkony. Wiosną i latem są tutaj najpiękniejsze. Ukwiecone, pełne bujnej roślinności. Nie trzeba od razu jechać na Sycylię żeby zobaczyć balkonowe drzewka cytrynowe czy pomarańczowe mieniące się w słońcu. Bluszcz pnie się jak szalony po najwyższych murach, a nawet pokrywa całą powierzchnię gmachów. A widzieliście kiedyś dachy? To znaczy tarasy na dachach miasta. Ociekające zielenią i wszystkimi kolorami tęczy. Wyglądają jak niedostępne krainy elfów, które można zobaczyć z bliska tylko w przypadku posiadania specjalnego zaproszenia. I w rzeczy samej tak jest. Zwykły zjadacz chleba tam nie wchodzi. No chyba, że ja powęszę to może wtedy coś zaradzimy! I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Mediolan to przemysłowe i zakurzone miasto. Ktoś mógłby pomyśleć, że zieleni trzeba szukać tutaj ze świeczką. Wręcz przeciwnie. Zieleń ma się tutaj bardzo dobrze.
6. Za case milanesi – mediolańskie domy
Jak dobrze, się przyjrzycie to zauważycie, że są takie części miasta, w których architektura to totalna gargelada, bowiem w Mediolanie mamy budynki z każdej epoki. Od zabytkowych gmachów, po obskurne lata 50 aż do wibrujących w słońcu drapaczy chmur. Choć mediolańska architektura nie jest jednolita, (bo gdzie niby jest?) to ja najbardziej doceniam te stare kamienice, case milanesi – pokoleniowe mediolańskie domy. Monumentalne, solidne, grube mury z pięknymi rzeźbieniami i dekorem. Zwykle to właśnie te mają takie wspaniałe roślinne tarasy na dachu. Wystarczy wejść do centrum miasta i stracić głowę. Co jedna to ładniejsza.
7. Za ukryte dziedzińce
Dziedzińce mediolańskie to moje zboczenie odkrywcy. Nie ma nic przyjemniejszego niż zboczyć z trasy i skręcić w najbardziej niepozorną uliczną bramę. Czasem intuicja podróżnika może nas zawieść, a czasem możemy znaleźć prawdziwe cuda w postaci cortili milanesi. Spokojnych, opustoszałych i zwyczajnie ujmujących swoją elegancją. To charakterystyczny aspekt tego miasta i wielu przyjezdnych o tym nie wie!
8. Za ,,pausa pranzo”
Pausa pranzo w Mediolanie to najbardziej wyczekiwany punkt dnia przez Włochów, zaraz po magicznej godzinie 18:00 lub 19:00 kiedy biura zamykają się z tym samym hukiem w jednym momencie. Mediolan żyje pracą i zarabianiem, ale o tym napiszę wam kiedy indziej. Godzina 13:00 to magiczny moment na godzinną przerwę na lunch. Włosi kierują się wtedy stadami do okolicznych barów na obiad. Panuje przy tym niezły harmider, gwar rozmów, a przy płaceniu rachunku wyczuwalna jest swojska presja, gdy wszyscy muszą ponownie wrócić do biura. Sama w tym bałaganie często uczestniczę pod warunkiem, że nie jadę z misją w teren. Pausa pranzo to nie tylko zwykła przerwa na obiad, to stan umysłu każdego mieszkańca Mediolanu. Idźcie sprawdzić albo sami się dosiądźcie. Na Via Turati jest najciekawiej.
9. Za niebieskie garnitury
Zwróciliście kiedyś uwagę na męskie garnitury Mediolańczyków? Są różne, to fakt. Kolorowe i w kratkę. Cętki i inne fantazje. Faceci dla podrasowania swojego stylu chętnie zakładają też aroganckie, kolorowe skarpetki do błyszczących lakierek. Kto im zabroni? Ale do rzeczy. Macie pomysł, który kolor garnituru jest najbardziej milanese? To ten niebieski. Idący w parze często z białą koszulą tudzież brązowym paskiem. I oczywiście skarpetkami. Łapiecie klimat?
10. Za sciurę
Kto śledzi mój środkowy cykl na facebooku #środazsciurą wie dobrze o czym mówię. Ha! Wystarczy, że nie opublikuję jednego zdjęcia to spada na mnie lawina obelg – ŻE JAK, GDZIE JEST SCIURA? Wiem, że je kochacie! Ja też! Sciura to w dialekcie milanese elegancka starsza pani. Taka nasza dobra cioteczka lub jak kto woli babcia, pięknie ubrana. Piękny w tym wypadku, jest co prawda przymiotnikiem nadawanym subiektywnie, bowiem sciury nie są tylko eleganckie. One mają po prostu styl w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa. Wystarczy przejść się mediolańskimi ulicami, a na pewno jakąś spotkacie. Sciury powodują, że zawsze się uśmiecham na widok ich kolorowych fatałaszków, precyzyjnie nałożonej czerwonej pomadki, efektownej torebki albo odjazdowych okularów. Kto chce przywieźć sobie coś więcej z Mediolanu niż tylko selfie z Duomo niech dobrze się rozgląda! Sciura gdzieś na was czeka!
11. Za bycie dog friendly
Mam wspaniałą wiadomość dla wszystkich psiarzy i generalnie właścicieli puchatych czworonogów. Kiedyś już chyba pisałam, że w Mediolanie jest więcej zwierząt niż dzieci. Prawda jest taka, że wielu Włochów zastępuje latorośle właśnie psami. Możecie się buntować, ale tak jest. Miasto jest bardzo otwarte na włochatych gości, zatem spokojnie bierzcie psiaki ze sobą. Był nawet taki wierszyk w książce do nauki włoskiego, która przesłała mi jedna z Czytelniczek:
Milano è piena di cani.
(Mediolan jest pełny psów)
Un vecchio pensionato con un piccolo cocker bianco
(Jeden stary emeryt z małym białym cocker spanielem)
e un giovane dog-sitter con tre grossi alani:
(i jeden młody dog-sitter z trzema wielkimi dogami)
,,Uffa! Sono già stanco!”
(Ehh! Już jestem zmęczony!)
*tekst pochodzi z podręcznika do nauki włoskiego ,,Un nuovo giorno in Italia. Część I”.
W parkach są specjalnie wydzielone strefy dla czworonogów i ich właścicieli. Wystarczy wstąpić do np. Parco Sempione.
Psy mają tutaj wstęp WSZĘDZIE. No dobra, prawie. Chyba, że mówimy o miejscach sakralnych czy kulturalnych. W innym wypadku pies jest prawilnym gościem – zupełnie jak jego właściciel. Możecie iść z nim do knajpy, restauracji, na zakupy. Niczym święte krowy w Indiach. Jeżeli kiedyś postanowię zmienić branże to słowo – zostanę dog-sitterem. Dużo się nie pomylę jeśli napiszę, że to jeden z najczęściej wykonywanych zawodów. Psy wyprowadzane są w gromadach, prawdopodobnie jeden dog-sitter zbiera psią ferajnę z kilku domów albo – co też jest bardzo prawdopodobne – psiaki pochodzą od jednego właściciela.
12. Za mediolańską wiosnę
Wiosna jest moją ulubioną porą roku w Mediolanie. Po pierwsze to można już zrzucić ciężkie kurtki, a czasem zdarza się, że w obieg wchodzą krótkie spodenki. Po drugie, czy wy kiedyś widzieliście jak tu wszystko kwitnie? Zawsze się pytam jak? Róże w ogrodach, setki magnolii sięgające kilku metrów wysokości, iskrzące się kolorami hortensje oraz moje ukochane glicynie, które pachną po prostu zabójczo, no i ten kolor!
13. Za czerwcowy zapach jaśminu
Wiem, że kwitnie on także w wielu innych miejscach w Italii, ale co mnie to obchodzi jeśli mogę go mieć również w Mediolanie. To jest gwarant końcówki maja/początku czerwca, gdy nagle ulice miasta wypełnia ten zniewalająco-słodki zapach. Pnącza jaśminu okalają wejścia do lokali, sklepów, restauracji. Jaśmin kwitnie w każdym zakamarku miasta, tworząc prawdziwą jaśminową zaporę od smogu i kurzu.
14. Za wąskie uliczki na Brera
Mam kilka ulubionych dzielnic w Mediolanie. Brera jest w ścisłej czołówce, chociaż ostatnio ostro ściga ją malutkie Corso Magenta. O Brerze pisałam kiedyś tutaj. To jedyna dzielnica w Mediolanie, która zapewni wam tyle przejść przez wąskie uliczki. Te włoskie, wąskie uliczki. Brera do dziś nie przestaje mnie zaskakiwać, bo zawsze znajdę coś nowego – jakiś detal, ciekawy zakamarek, mały sklepik, perfumerie z nietuzinkowymi sztukami zapachów czy zwykły warzywniak wciśnięty gdzieś za rogiem. Jak nie kochać?
15. Za wieczorne spacery po Porta Nuova
Mediolan to też taki mały New York. Wiecie? Jak nie wiecie to sprawdźcie tę opcję: idźcie na spacer wieczorową porą na Plac Gae Aulenti i stamtąd udajcie się do Bosco Verticale. Zróbcie sobie rundę wokół parku i żeby nie było, że nie ostrzegałam – szczena opada. Bosco Verticale wieczorem prezentuje się bardzo zalotnie, a blask wieżowców wspaniale odbija się na tle czarnego nieba.
16. Za klimat na Corso Magenta
Corso Magenta to moja czekoladka, którą zostawiam na koniec w bombonierce i tylko czekam na odpowiedni moment, aby móc ją skonsumować. Tylko ja i ona. Pomijając fakt, że to właśnie przy Corso Magenta możecie wpaść do Winnic Leonarda Da Vinci. Jest tam również Kościół Santa Maria delle Grazie. Oprócz tych najbardziej dostępnych atrakcji dla turystów, ja doceniam przeciwny kierunek tego bulwaru. Od Baru Magenta w dół, w kierunku centrum miasta. Klimat jest tam nie do podrobienia. Uwielbiam obserwować ludzi. Zawsze znajdę jakąś piękną sciurę, która akurat wychodzi z kamienicy, aby zrobić zakupy w okolicznej perfumerii. Co do perfumerii, to takich włoskich sklepików jest tutaj od groma.
17. Za witryny bożonarodzeniowe na Via Montenapoleone
O zimie w Mediolanie też pisałam tutaj. Chociaż w ciągu roku domy mody zawsze dbają o niebanalny wystrój witryn, tak na Boże Narodzenie są one najpiękniejsze.
18. Za kawę u Marche’siego
Każdego, kogo zabrałam do Marche’siego był mi dozgonnie wdzięczny. Mediolan dysponuje wieloma eleganckimi barami, gdzie można wypić kawę za symboliczne 1,20€ (nie 1€, bo powiedzmy, że za ekskluzywne miejsca też doliczają) i nacieszyć oko ładnym otoczeniem. Biegnąc z punktu A do punktu B lubię tam zahaczyć, wypić kawę, pouśmiechać się pod nosem i powzdychać, że to takie cudeńko na mapie miasta.
19. Za zachód słońca na Porta Garibaldi
Wciąż rozmawiamy o wiosenno-letnich dniach, kiedy słońce chyli się ku zachodowi około godziny 20:30. Spacerując po kładce nad torami stacji Porta Garibaldi oczekujcie prawdziwego spektaklu. Niebo podzielone na kolorowe pasy we wszystkich odcieniach żółci i pomarańczu, komunikuje nadejście zmroku i dobrej zabawy po drugiej stronie kładki – w dzielnicy Isola.
20. Za widok z Terazza Aperol na Duomo
Warto jest iść, wydać te 15€ na drinka i po prostu zachwycić się Duomo z tej perspektywy.
21. Za widok na panoramę miasta z 39 piętra Palazzo della Regione
No albo ten widok na całą taflę miasta aż po Alpy z 39 piętra wieżowca Palazzo della Regione. Stamtąd Mediolan odkrywa się przed nami całkowicie.
22. Za aperitivo
Co, jak co, ale to Mediolan słynie ze Spritza Aperola i jest do tego stolicą aperitivo. To tutaj kolorowe drinki około 18-stej po południu są synonimem mediolańskiego dolce vita. A jeszcze lepiej, gdy do tego wszystkiego można się pokazać. Usiąść przed lokalem, w widocznym miejscu. Zaprezentować nowe obuwie czy torebkę, podjadając przy tym zielone fasolki edamame na przemian z chrupiącymi czipsami z ziemniaków i oliwkami. Patrzenie na tych odpicowanych ludzi (tych mniej odpicowanych też), wznoszących un brindisi kieliszkiem prosecco czy też pomarańczonym aperolem, zawsze wprawia mnie w dobry nastrój.
23. Za szpilki na rowerze
To są detale, ale właśnie w detalach tkwi cały sekret, aby potem zostały nam w głowie najciekawsze kadry z wyjazdu. I tak właśnie mam, gdy mijam mediolańskie kobitki na rowerze. Niby nic, niby nie ma nic nadzwyczajnego w jeździe na rowerze – środek transportu jak wszystkie. Ale nie w Medio. W Medio uwielbiam i z drugiej strony podziwiam babki z ich wujciem Vuittonem umieszczonym w koszyku, na kierownicy bicykla. Ich szpilki (tak, one na rower zakładają szpilki!) iskrzące dumą w lipcowym słońcu, stanowią zgrabną podporę na czerwonym świetle. Zwiewne kiecki i wyprasowane na kant spodnie, tak elegancko prezentujące się na zwykłym rowerze. I zdradźcie mi ich sekret – jak one to robią, że pomimo upału i trudu włożonego w pedałowanie na spotkanie biznesowe zawsze przyjeżdżają w stanie nienaruszonym?
24. Za Fuorisalone
Jeden tydzień w miesiącu, który zamienia miasto w Centrum Wszechświata, bowiem na Fuorisalone zjeżdża się całe towarzystwo, aby zobaczyć cuda techniki i meblarskiego designu. Mediolan wypełnia wtedy artyleria różnych instalacji i kolorów, i w każdym zakamarku miasta dzieje się coś ciekawego. Notabene wielu instalacji trzeba po prostu szukać z mapą, bo nie wszystko jest takie oczywiste. Ale na pewno jest darmowe. Chociaż raz w życiu musicie tego spróbować.
25. Za targi staroci na Navigli
Ostatnia niedziela każdego miesiąca i tyle frajdy. Owszem takie wydarzenie proponuje również Brera, ale moim zdaniem targi na Navigli są najładniejsze. Nie ukrywam, że zawsze urzeka mnie sceneria rozbitych nad kanałem kramów. Można się zainspirować, znaleźć kilka ciekawych drobiazgów do domu tudzież całą batalię oldschoolowych mebelków, rzeźb i innych bibelotów z duszą. Można trafić na totalny bubel albo prawdziwą kolekcjonerską perełkę. Kto w międzyczasie urządza sobie mieszkanie czy dom może całkowicie stracić głowę.
26. Za letni chillout na Darsenie
W Poznaniu miałam moją poczciwą Wartę, w Mediolanie całe szczęście jest Darsena. W mieście potrzebne są takie miejsca, a gdy brak rześkich zbiorników wodny trzeba szukać alternatyw. Tuż obok Navigli, znajdziecie drugie zagłębie wodne zwane Darseną, łączące dwa kanały: Naviglio Grande i Naviglio Pavese. Tam po prosu cudownie wpaść o każdej porze dnia latem. Przysiąść na molo naładować się pozytywnie witaminą D, wypić coś zimnego, posiedzieć, poleżeć, nagadać się ze znajomymi. Kwintesencja miejskiego chillout’u jest właśnie nad Darseną.
27. Za miejski street art
Każde duże miasto ma swój własny, unikatowy street art. W Mediolanie aż roi się od zakamarków wymalowanych we wszystkich kolorach tęczy. Ostatnio mój zmysł odkrywcy poluje na grafiki Kampa Seedorf’a – holenderskiego artystę miłującego graczy piłki nożnej.
28. Za aktywne Parco Sempione
Sama biegam i jestem aktywna. Nie mam zakusów na bycie fitnesską, ale po prostu lubię być w ciągłym ruchu i przez to jeszcze bardziej doceniam aktywne Parco Sempione, które wypełniają dziesiątki sportowców, atletów lub grup ćwiczących wspólnie na trawie. Świetnie jest przechadzać się w takiej atmosferze albo po prostu dołączyć i robić coś wspólnie.
29. Za punkt w Parco Sempione łączący widok na Castello Sforzesco i Arco della Pace
Jest taki punkt w Parco Sempione, a dokładniej środek parku (zaraz obok Teatro Continuo), który łączy na jednej osi widok na Castello Sforzesco i Arco della Pace. Wystarczy obrócić się o 180 stopni i poczuć się jakbyśmy byli jednocześnie w obu tych miejscach.
30. Za góry, morze i jeziora oddalone o 1,5h drogi
Czego można chcieć więcej? Wsiadam w samochód 1,5h jestem w górach lub nad jeziorem Garda albo Como. Drugie tyle tylko, że w przeciwnym kierunku – i voilà – jestem nad morzem.
31. Za wyzwalanie ambiwalentnych uczuć
Z jednej strony Mediolan potrafi wkurzać swoją prędkością, zatłoczonymi ulicami i hałasem czy stresem emanującym od ludzi. Z drugiej jednak strony, gdy tylko wpadniemy do jakiegoś niepowtarzalnego miejsca, odkryjemy coś nowego albo doświadczymy czegoś pozytywnego w najmniej oczekiwanym momencie, to z automatu wybaczamy Medio te wszystkie negatywy wydostające się spod jego twardej skorupy. To ten rodzaj miłości, który wyzwala masę sprzecznych emocji, zupełnie jak nasz pierwszy bad boy z czasów nastoletnich, który przyprawiał nas o dziesiątki łez, a mimo to nigdy nie było nam nudno. To jest ten rodzaj miłości, który sprawia, że po prostu czujesz, że żyjesz.
32. Za stylowe bądź odpicowane auta
A to za rogiem zahuczy Ferrari albo z daleka słychać wściekło-żółte Lambo. Nie trudno się nie gapić, a jeszcze lepiej gdy podjedzie takim starym MG lub porszakiem, zaparkuje na środku ulicy i wstąpi do baru, aby zjeść niedzielne śniadanie.
33. Za podłogę i mury Galerii Vittorio Emanuele
A najlepiej iść tam wcześnie rano w poniedziałek, gdy w środku jeszcze nie ma nikogo.
34. Za majestat Duomo
Duomo zostawiam sobie na szarym końcu listy. Trochę z przekory, trochę prowokacyjnie, właśnie dlatego, że wychodząc poza magiczną strefę selfie z Duomo można odkryć tak wiele. A co do Katedry – no cóż – wspólnych zdjęć nie mamy zbyt wiele, ale lubię zrobić rundę dookoła dopatrując się ciągle nowych elementów. Bo pomimo wrzawy, dobiegającej ze wszystkich stron ona zawsze pozostaje taka spokojna i majestatyczna. Wystarczy stanąć z nią twarzą w twarz bez ekranu telefonu, a czas jakby nagle zatrzymuje się w miejscu.
Kurde lubię to miasto,
Dominika
To wszystko, co czytasz jest dla Ciebie i z myślą o Tobie! Spodobało się? Zostaw po sobie ślad:
– w komentarzu, tu na blogu,
Brak komentarzy