0
MEDIOLAN OPINIE WŚRÓD WŁOCHÓW ŻYCIE WE WŁOSZECH

Mieszkanie w centrum Mediolanu – realia życia glamour, o których marzą wszyscy mieszkańcy miasta tylko nie ja

Właśnie stuknął mi miesiąc i kilka dni życia w nowym mieszkaniu. Własnym. Jak cudnie nie płacić już czynszu obcym ludziom. Jak pięknie budzić się rano i przygotowywać kawę we własnej kuchni. Jak pięknie jest obserwować bazylię w doniczce, która w końcu dostała zastrzyk światła z wysokiego piętra. Jak pięknie…hej, ale chyba brakuje ci trochę życia w centrum Mediolanu, nie?

 

 

 

Pamiętam te rozmowy ze znajomymi i innymi ludźmi o tym, że kupiliśmy mieszkanie. A gdzie? A tu i tam. Do metra blisko, powierzchnia mieszkania idealna, coby na rozrost rodziny m² wystarczyło. Sklepów i lokali usługowych w okolicy nie brakuje. Jest zielono, jest wszystko to, co do szczęścia człowiekowi trzeba. Ah, no ale to wy już na prowincji mieszkacie.

 

Nie wiem z czego to wynika, ale istnieje w Mediolanie takie przekonanie, że gdy mieszkasz poza ścisłymi granicami centrum miasta, czytaj: nie blisko Duomo, to oznacza, że nie mieszkasz w Mediolanie. W sensie, że nie jesteś z MilanoMilano. Mieszkasz na prowincji. Jednym słowem – słabo. Może to mój kolor włosów, a może mózg obrasta mi w starość i brak kumania cza-czy, ale jak podaję adres do wysyłki, to w rubryczce miejscowość wpisuję Mediolan. Może to tylko mnie się coś lekko popieprzyło i powinnam podawać inną nazwę. Nie wiem, pomóżcie.

 

Uśmiecham się pod nosem, bo wszystkim zgromadzonym wydaje się, że mieszkanie w centrum Mediolanu uchodzi za szczyt wygodnego i fajnego życia. Że jest tak, no wiecie…ładnie? Ponad stan? Modnie? Przez prawie 5 lat mieszkałam w dzielnicy Moscova. Do dzielnicy Brera miałam 7 minut z papcia, a do Duomo jakieś 15. Pieszo rzecz jasna. Do kiosku w metrze mogłam wychodzić w piżamie i kapciach, podglądając przy okazji co w tym miesiącu wykombinuje Gucci na swój obfotografowywany przez dziesiątki ludzi dziennie murales. Moscova, fajna sprawa. Moscova mekką nocnego życia i modnych poranków. Kiedyś eks wokalistka Skin z zespołu Skunk Anansie zagrała pod moim oknem spontaniczny koncert i nawet udało mi się podejrzeć jak kręcili tu kilka reklam do włoskiej telewizji. Gdy mówiłam, gdzie mieszkam ludzie tylko kiwali głowami z uznaniem. Wieczorami do modnych lokali na Moscovej zaglądają znane twarze z telewizji, piłkarze i modelki, a aperitivo jest spożywane w wersji no limits przez cały tydzień 24h. Bez przestudiowanego wcześniej look’u oczywiście się nie pokazuj. Oczywiście nie bez Louisa na ramieniu, bo cię koleżanka od Vuittona wyklnie. W weekend przyjeżdżaj tylko autem i parkuj gdzie popadnie. Najlepiej na środku ulicy, bo przecież w każdej chwili możesz wyskoczyć z lokalu i przeparkować, gdy przyjadą wlepiać mandaty. Albo co tam – niech wlepiają, kto właścicielowi starego Ferrari zabroni. Moscova żyć nie umierać.

 

 

Nie powiem, przez pierwszy rok życia na Moscovej używałam sobie ile się da. W momencie, gdy zaczęłam zarabiać pierwsze pieniądze w pracy na względnie normalnych warunkach korzystałam z życia. Korzystałam, w sensie to było 5 lat temu, więc i wtedy moje ,,korzystanie z życia” było inne od tego kiedy mam o te 5 lat na liczniku więcej. Aperola podawałam sobie wtedy dożylnie i więcej mnie w tym domu nie było niż byłam. Po pierwsze to mieliśmy okrutne szczęście w znalezieniu tego mieszkania, bo nie dość że lokalizacja była jak z bajki, to cena w tych okolicznościach była naprawdę śmiesznie niska. Zanim trafiliśmy na tę ofertę pamiętam, że scrollowałam strony z ogłoszeniami praktycznie codziennie przez bite 6 miesięcy. Niektóre oferty i ich detale znałam prawie na pamięć i nie ukrywam, że żeby znaleźć prawdziwe złoto najpierw musiałam przebić się przez rzekę pełną ścieku. Pamiętam, jak Alberto trafił na ogłoszenie przy Via Varese i wtedy obydwoje zobaczyliśmy światełko w tunelu. Jeszcze dobrze nie dojechałam na spotkanie w sprawie oglądania lokalu, a już przez telefon potwierdzałam, że tak bierzemy, bierzemy. Proszę z nikim więcej się nie umawiać! Mówię Wam, w kwestii szukania i wynajmu mieszkań Mediolan to prawdziwe pole bitwy.

 

Ale dziś jest inaczej…

 

Słodki bożyczku morski, jak bardzo celebruję dzień, w którym zawinęłam manatki z centrum miasta. Ostatnie dni do wyprowadzki odliczałam niczym więzień na Młyńskiej przed wyjściem na kilkudniową przepustką. I nie, nie mam zamiaru odprawiać tutaj jakiś lamenteli, po prostu chcę się podzielić z Wami doświadczeniem i potwierdzić, że życie w otoczeniu modnych lokali i ładnych ludzi nie zawsze jest tym, na co wygląda. Bo najciemniej to pod latarnią jest. Także w Mediolanie.

 

 

Tamte noce, tamte dnie…

Potwierdzam, że z wiekiem coraz bardziej staję się człowiekiem lasu. Lubię posiedzieć sobie w domu, w dresie i cebuli na głowie. Mieć święty spokój i spędzać wieczory w moim azylu. Albo pośród natury. Im bardziej zielono, tym lepiej. Nie potrzebuję tych wszystkich pseudo rozrywek i zakrapiania każdego wieczoru drinkiem w nowej kiecce. Ba! Po dwóch kieliszkach miewam kaca i następnego dnia raczej ciężko jest mi funkcjonować. Ale do rzeczy. Stare mury budynków w centrum raczej nie odbiegają akustyką od tych w innych częściach miasta. Kiedyś inaczej budowano, ściany są cienkie i słychać praktycznie wszystko. Na dole fryzjerzy buszowali od rana z odkurzaczem, u góry moja eks sąsiadka prawie wywierciła mi dziurę w suficie od popierdzielania w szpilkach, a zza ściany w salonie wydobywał się cykliczny tytoniowy kaszel drugiej sąsiadki emerytki. Ale to taki kaszel, że lepiej żebym nie zatapiała się w szczegóły. To nie ten suchy tylko drugi. Ale to jest nic. Takie rzeczy można przeżyć, przyzwyczaić się. Gdzieś tam człowiek się uodparnia i później już nawet nie słyszy. Gorzej, gdy jesteś tak zajebiście zmęczona, ale nie możesz zasnąć, bo za oknem rozbrzmiewa szum morza ludzi odprawiających codzienny wieczorny rytuał wychodzenia z domu i szukania towarzyszki uciech na Tinderze. Gorzej, gdy przez 5 lat w środku nocy budzą cię pieśni w stylu Dottore del culo w akcie celebrowania obrony magisterki albo piłkarskie hymny, popchnięte soczystym vaffanculo recytowane przez kolesiowe grupy.  W pozostałych przypadkach jest to po prostu zwykłe darcie mordy dla zasady, bo w końcu jesteśmy w Mediolanie! W MilanoMilano. I już, już człowiek pogrążał się znowu w cudownym śnie, gdy nagle ups uświadamiasz sobie, że dzisiaj czwartek więc za 15 minut, czyli o 5 rano będą myć ulice i wywozić bidony ze śmieciami. Kilka łubudubu zanim zadzwoni twój budzik. Perfetto! Na otwartym oku jadę do 7 rano i zasypiam na dokładnie 30 minut przed pobudką. Weekend? Nawet nie licz na to, że sobie pośpisz, bo choć dzień święty trzeba święcić to chyba właśnie zapomniałaś, że obok otwierają nową knajpę, a majster przychodzi na fuchę. W niedzielę. Rano. Z wiertarą.

 

 

Buongiorno a te!

Wspomniałam chyba kiedyś, że miałam takich sąsiadów z którymi nie mówiliśmy sobie buongiorno? Do wymiany powitania dochodziło maksymalnie z tymi z piętra, bo czasem mijaliśmy się w korytarzu, gdy postanowili opuścić jaskinie raz w miesiącu. Na samym początku chciałam być spoko sąsiadką, a po drugie mama dobrze mnie wychowała. Używam tych trzech magicznych słów, gdy wymaga tego sytuacja i uważam to za coś bardzo normalnego. Jednak za trzydziestym trzecim razem, gdy ktoś z pionu czy dziedzińca po prostu mi nie odpowiedział stwierdziłam, że mam ich wszystkich tam, gdzie plecy kończą swą szanowną nazwę. Do tego stopnia, że nawet przy zwykłym przytrzymaniu drzwi bramy obiło się echem. Zdarzały się uprzejmości, ale bardzo rzadko. No, ale przecież kochana MilanoMilano zobowiązuje. Bo tak jest za prawdę Wam powiadam, że wszyscy  z tych okolic przyodziewają na co dzień pana Dolce i Gabbanę, ale pod kopułą mają zdecydowanie mniej niż dolce. Rzekłabym zadufaniĘ z akcentem na trzecią sylabę.

 

 

Mistrz 4 kółek…

Gdybyście jeszcze kiedyś chcieli się pchać do centrum Mediolanu samochodem, to teraz bardzo się skupcie. Proszę. Przez 5 lat życia w dziczy wypracowałam w sobie instynkt prawdziwego zwierzęcia, które potrafi zmierzyć się z najbardziej gównianą sytuacją parkowania. Gdy mieszkasz w centrum i masz swój samochód musisz po prostu opracować strategię. Miałam różne strategie: na weekend, na zakupy spożywcze, do pracy, na wyjazdy do teściowej. Strategia to nie wszystko bowiem przy parkowaniu na Moscovej liczy się jeszcze bystrość, instynkt przetrwania i znajomość trendów ruchu drogowo-parkingowego. Krótko mówiąc: zwykłe zrobienie zakupów w pobliskim supermarkecie zajmowało około 3h w ciągu dnia. Dojazd do supermarketu – zakupy – parkowanie w proporcji 1:1:3. Pojedź do sklepu, kup sałatę, a później bujaj się przez minimum godzinę w okolicznych uliczkach wokół domu w poszukiwaniu jakiejś wolnej dziury, w której będę w stanie zaparkować. Jakkolwiek. Ale jestem rezydentem w MilanoMilano! Pamiętaj. Minimum godzinka albo półtorej. Zdążyłam z tych przyniesionych zakupów ugotować wystawną kolację na 12 osób składającą się z 5 dań i dwóch deserów, i przy okazji trzepnąć maseczkę, po czym Alberto przysyłał mi wiadomość: ZNALAZŁEM! Nie wspominając o takich relaksujących męskich czynnościach, jak mycie auta w myjni w niedzielne popołudnie. Umyje się w strugach deszczu, naturalnie. Jeżeli nie jest to sprawa życia i śmierci, to im mniej ruszasz swoje 4 kółka z przytulnego parkingu, tym lepiej. Najlepiej to w ogóle. Życie chciało, że pracuję poruszając się codziennie samochodem po regionie Lombardii. Przez ponad 2 lata jeździłam do auta metrem, które parkowałam jakieś pięć przystanków od swojego miejsca zamieszkania.  Minimum 1h dodatkowej trasy w jedną i drugą stronę. Oczywiście na dziko pod chmurką. A jak mi wysiadał akumulator? Już lepiej nie pytajcie.

 

 

Milano attiva!

A idźcie w cholerę. Sama od kilku lat biorę udział w różnych biegach gorzej jednak, gdy te różne aktywności paraliżujące ruch uliczny są organizowane właśnie tego dnia, gdy w mojej lodówce zamieszkał biały łabędź albo, gdy mam coś ważnego do załatwienia od rana. Bo gdzie biegać , jak nie w epicentrum świata, czyli MilanoMilano? Centrum jest wtedy idealne do całkowitego zamknięcia, a bary na Moscovej odpowiednie do pobiegowej regeneracji. Nie prześlizgniesz się wtedy samochodem nawet przez najmniejszą, najbardziej wąską okoliczną uliczkę. Jak bardzo wtedy zamieniałam się w prawdziwą milanese z milionem sbattimenti.

 

 

Ale czy tu jest na pewno tak glamour?

Subiektywnie rzecz ujmując, czytając artykuły tematyczne i doświadczając na własnej skórze powiem Wam, że centrum miasta to także niezłe skupisko przestępczości i biedy. Przez ten cały czas na szczęście nikt nigdy nie wtargnął nam do mieszkania, ale zdarzało się to naszym sąsiadom. Uchroniliśmy się prawdopodobnie dlatego, że Alberto z zaszczepioną włoską przezornością przekazał umiejętność bycia zapobiegawczą. Mieszkając na pierwszym piętrze codziennie zaciągałam rolety przed każdym wyjściem z domu i zamykałam okna. Ponadto, czytając trochę w sieci naprawdę zdecydowanie większy odłamek przestępczości znajduje się w ścisłym centrum miasta niż poza jego granicami. Granice centrum Mediolanu nota bene wyznacza Area C, o której pisałam tutaj.  A bieda? No cóż, wystarczy przejść się takim Corso Garibaldi i zobaczyć to tu to tam. Bezdomni, żebracy i inni, których wieczorem mijało się na ulicach. Zawsze ci sami. Ktoś kto wpada do centrum tylko na wieczorne aperitivo nie zauważa tego tak, jak mieszkający na stałe.

 

 

 

Miałam Wam opowiedzieć o moim śnie pierwszej nocy w nowym mieszkaniu:

Nic z tej nocy nie pamiętam, bo w końcu bosko się wyspałam!

Ściskam,

Dominika

 

 

A teraz czas na Ciebie!

To wszystko, co czytasz jest dla Ciebie i z myślą o Tobie!  Spodobało się? Zostaw po sobie ślad:

– w komentarzu, tu na blogu,

– udostępniając i komentując na Facebook’u
Ponadto, spotkasz mnie także na Instagramie, a do bezpośredniego kontaktu zapraszam Cię przez mail: ochmilano@gmail.com

 

Inne ciekawe wpisy

Brak komentarzy

    Leave a Reply

    Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial