Odnoszę wrażenie, że posiadanie dziecka balansuje pomiędzy powinnością i oczekiwaniami otoczenia a strachem o to, że tam gdzie pojawia się ciąża, tam kończy się twoje życie i zaczyna ścieżka usłana samymi problemami.
Miałam to szczęście, że przez ostatnie przeszło osiem lat życia we Włoszech nie było mi dane nasłuchiwać o dzieciach: o ich posiadaniu, o nieposiadaniu, o konsekwencjach wynikających z macierzyństwa. W głowie i otoczeniu cisza, a decyzja o rozpoczęciu rozdziału w roli rodziców przyszła nam bardzo naturalnie i z tego mocno się cieszę. Możliwe, że gdyby tak nie było, to nie powstałby ten tekst. Z drugiej strony teraz wiem czym to wszystko pachnie i początkowe stadium bycia mamą mogę sobie weryfikować z tym, co usłyszałam. Mogę również wypowiedzieć się z jakich powodów nigdy nie zdecydowałabym się na dziecko.
Poród
Zacznijmy od początku.
Za każdym razem, gdy odtwarzam w głowie tamtę noc to myślę sobie: ja pierd… kto to wymyślił? Poród bowiem to podróż w kosmos. Każda kobieta przechodzi go inaczej: łatwiej, trudniej, naturalnie, przez cesarkę. Kombinacji jest tyle ile naszych ciał chodzących po tej planecie. Nie zmienia to faktu, że natura w dniu narodzin twojego dziecka pokazuje ci jakim cyborgiem jest twoje ciało. Ile potrafi znieść, na jaki wysiłek cię stać. Wcale się nie dziwię, że rodzimy tylko tyle razy, ile razy zdecydujemy się na dziecko. Najbardziej absurdalne jest to, że gdy już jest po wszystkim – przynajmniej mówię z mojego punktu widzenia – to paradoksalnie największy hardcore dla twojego ciała okazuje się być najpiękniejszym doświadczeniem (czy w życiu? – nie wiem). Posrane, co? Myślę, że żadna z nas nie jest na ten moment gotowa.
Poród porodem, no ale co dalej? Narodziło się dziecko i narodziła się matka. Czujesz się rozbita na milion kawałków, a przecież karawana musi jechać dalej. Dalej jest pobyt w szpitalu. W wylęgarni płaczących nowych dzieci i (czasem) płaczących nowych matek. Idziesz garbata przez ten korytarz, jeszcze mocno oszołomiona z nogami, jakby ktoś wyprostował ci je na beczce. W kołysce kosmita, który kilka godzin temu był w twoim brzuchu. Żadnej instrukcji obsługi. Wszędzie podpaski, krew, płynące bądź nie mleko i cycki na wierzchu. W ręku zamiast dzierżyć ulubioną torebkę trzymasz cewnik. Na krześle siadasz półdupkiem, uśmiechając się ze współczuciem do innych mam, które nie są w stanie usiąść wcale.
Czy mogę uciec?
Podczas szpitalnego śniadania rutynowo prezentujesz krocze i ciągle zastanawiasz się czy to wszystko dzieje się naprawdę. Czy wrócisz kiedyś do siebie? Czy zwały skóry z twojego brzucha kiedyś się wchłoną? Jakie dalej będzie twoje życie seksualne skoro kilka godzin temu twoja kobiecość została sponiewierana? Na samą myśl przechodzą ci ciary, więc nie ma mowy, żebyś sama tam zajrzała, nie mówiąc już o dotykaniu. Marzysz tylko o prysznicu we własnym domu.
To kiedy ten dzidziuś?
Dziś jako 32-latka myślę i patrzę na to z trochę innej perspektywy. Cieszę się, że nie zafundowałam sobie takiego przeczołgania w wieku lat 20. Po pierwsze to nie wiem, czy byłabym gotowa na to mentalnie i fizycznie, choć wtedy decyzje podejmowałam bez zbędnego zastanawiania się. Po drugie: pod czerepem miałam trochę inaczej poukładane i z pewnością nie było to myślenie o wychowywaniu drugiego człowieka a o tym, w którym klubie grają muzykę R&B.
Nie ma tak naprawdę widełek, które określają najlepszy wiek na podjęcie decyzji o macierzyństwie (z punktu widzenia biologicznego zawsze ci powiedzą, że najlepiej jak najwcześniej), ale chcę podkreślić fakt, że dopóki lubisz znać rozkład wszystkich imprez w twoim mieście, to wierz mi – to jeszcze nie ten czas.
Nie zdecydowałabym się na dziecko gdybym….
….nie miała tej świadomości siebie, którą mam dziś.
W momencie, gdy jestem pewna, że mogę być dla kogoś wzorcem, że z wielu sytuacji wyciągnęłam lekcje, a moje przekonania sprawiają, że czuję się szczęśliwa, to tak – jestem gotowa na to, żeby przekazać tą mądrość drugiemu człowiekowi. Idealnie bądź nie, przynajmniej wiem, że nie jestem tą samą zagubioną istotą w chaosie destruktywnych informacji na swój własny temat. Młodzinką, która jeszcze mocno błąka się w otaczającym ją świecie.
…chciała mieć kogoś do kochania.
Dziecko bowiem to nie jest środek do wypełniania własnej wewnętrznej luki emocjonalnej. Dziecko nie jest nasza własnością mimo, że nosimy je pod sercem 9 miesięcy. Dziecko pewnego dnia nie będzie już dzieckiem, tylko zawiąże buty i wyjedzie na zawsze do Nowej Zelandii. Możliwe, że w popłochu przed własnym głodnym miłości rodzicielem. Zacznijmy więc od siebie.
….chciała ratować mój związek.
Akurat mój związek ma się dobrze, ale to też są lata kompromisów, docierania się, pracy i wzajemnego szacunku. Istnieje jednak teoria, jakże w moim odczuciu krzywdząca i zarazem naiwna, że dziecko może uratować sypiący się związek. Dziecko to kolejny etap i rozdział dla związku, zatem jeśli już jest między wami jakiś niewyjaśniony i ciągnący się smród od dłuższego czasu, to wierzcie mi, że dziecko jest ostatnim gwoździem…do trumny.
…mój partner był tylko do pomocy.
Jesteśmy z Alberto z tych, którzy nie wyznają zasady, że tatuś (lub mamusia) jest do pomocy. Dla mnie to jest bardzo logiczne: chcecie mieć dziecko, a więc chcecie założyć rodzinę, a więc chcecie przestawić się na model rodzice plus dziecko. W tej sytuacji to co najmniej 3 osoby. Razem wychowujecie, razem przewijacie, wymieniacie się w nocy. Gdyby Alberto nie był zaangażowanym ojcem, tylko oczekiwał, że wszystkim sama się zajmę, to pokazałabym mu środkowy palec. I choć dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez Fryca, to tak, lubię myśleć świadomie o sobie w podejmowaniu decyzji, które wymagają dużej odpowiedzialności i sama nie chciałabym tego dźwigać.
….ktoś mi powiedział, że to już czas i chyba wypada.
Bo jest takie podejście, że skoro już jesteśmy kilka lat razem, to chyba wypada? Ale, że co wypada? Dziecko to nie jest spontaniczny zakup ciuszka na wyprzedaży. A może on albo ona nie chce? Gadaliście o tym? Jak sobie sprawicie potomka, to już nie ma odwrotu i wiedzcie, że dziecko nie sprawi, że któreś z was zmieni zdanie, jeśli wcześniej nie chciało (patrz pkt 3). Żadna ciotka Janina, wujek Zbyszek, ani wasza matka też nie są wyrocznią, której obowiązkiem jest wskazywać wam deadline na macierzyństwo tudzież tacierzyństwo. No chyba, że jesteśmy w pkt 1, to wtedy tak.
Niech dzieci przychodzą na ten świat ze świadomych decyzji – oczywiście jeśli komuś przydarzyło się w życiu inaczej, to to jakby co nie jest informacja, żeby się teraz biczować. Jeśli jednak stoimy jeszcze przed tym wyborem, to myślmy o tym, jako o możliwości wypełniania tego świata wartościami dodatnimi. Będzie nam się lepiej żyło.
Życzę wam wielu świadomych i w zgodzie ze sobą wyborów,
Dominika
Uważasz ten wpis za wartościowy? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz! Dziękuję!
Brak komentarzy