0
OSOBIŚCIE ŻYCIE WE WŁOSZECH

Jedna i najmądrzejsza mądrość, której nauczyłam się od Włochów

Mam taką wenę po trzech tygodniach pobytu w Polsce, że strzelam pomysłami, jak z procy. Pomysł na ten artykuł zrodził się w mojej głowie za sprawą półsekundowego flesza, który przybył wraz z czytaniem ostatnich komentarzy od Was pod postem o pracy z Włochami i rozmowie o sałatce jarzynowej. W zasadzie to wcześniej chciałam pisać o trzech mądrościach, których nauczyłam się od Włochów, ale dopiero teraz, tak naprawdę uświadomiłam sobie, że nauczyłam się od nich jednej – najważniejszej i najcenniejszej.

 

 

Czasem zastanawiam się, jakby to było wrócić do Polski. Od czasu do czasu mam takie myśli, że znów kupuję bilet w jedną stronę, pakuję swoje piętnaście kilo do jednej walizki, a do drugiej dwadzieścia. Przynajmniej te pięć lat temu mogłam jechać tylko z takim ładunkiem. Nie wiem ile potrzebowałabym czasu żeby się odnaleźć, czy mój umysł dałby radę zrobić sobie ponowny turnover zwojów nerwowych? Czy generalnie ogarnęłabym temat zupełnie tak, jak wtedy, gdy jechałam w tamtą stronę. Bo wiem, że wielu Polaków po powrocie do Ojczyzny miewa depresje i mentalnie, zwyczajnie nie jest w stanie zacząć od nowa. Od zera.

 

 

To jest tak, że gdzieś mentalnie jestem zawieszona pomiędzy polskim punktem widzenia, a włoskim stanem umysłu. Gdzie poniekąd przemawia przeze mnie polski nacjonalizm, żeby za chwilę przejść we włoski brak zrozumienia na polski akt braku cierpliwości. Trzeba spróbować przesiąknąć najpierw inną kulturą, żeby ten odurzony stan umysłu bez wspomagania dopalaczem był zrozumiały.

 

 

Włochy stały się częścią mnie czy tego chce, czy nie. Nasiąknęłam nimi, jak gąbka i wiem, że pewne nawyki zostaną już we mnie na zawsze. I nie dlatego, że to Włochy. To efekt bycia, przebywania i adaptacji do nowej rzeczywistości. Gdziekolwiek bym nie była. Efekt otwartości umysłu na zmiany, które można zaakceptować i brnąć w nie dalej. Próbować albo odwrócić się na pięcie i wyjść. Choć za cenę jaką przyszło mi zapłacić za walkę o własną tożsamość w tym kraju, cieszę się, że otworzyłam swój umysł i wyciągnęłam najmądrzejszą lekcję.

 

Bo Włochy to nie tak, że to tylko gacie. Wiszące. Na sznurze. Włochy to nie tylko dolce far niente, ani wygłupy z energetyzująco-pomarańczowym Aperolem w kielichu przystrojonym plasterkiem pulchniutkiej pomarańczy. To nie tylko kuchnia, ani język, ani nawet włoskie gesty. To jest pikuś. Pluszowa otoczka wokół prawdziwego wnętrza Ziemi.

 

 

Włochy to wrażliwość i duma. Włochy to duma z bycia Włochem.

 

 

Jak ja to dobrze pamiętam, na samym początku. Perché in Italia si mangia bene. Eh, perché Italia è tutta bella! In Italia ci sono i posti stupendi. I tak w koło Macieju. Na początku był to dla mnie vomit, jak na weselu u Kazika, bo przecież ile można się chwalić. Ileż można gadać te kilka frazesów, kopiuj-wklej, wybrzmiewających z ust każdego Włocha, z którym zaczynałam temat mojego jestestwa w Italii. Trochę pokory, bezwstydnicy. Zarozumialcy. Pępki świata.

 

Frustrowałam się, bo jeszcze nie jarzyłam, jeszcze nie pochłonęłam nowej wiedzy i nowych mądrości, które przyszły z czasem. W pewnym momencie coś we mnie pękło i narodziło się na nowo.

 

 

Powroty do Polski już nie są takie same. Powroty do Polski już nie służą tylko temu żeby załatwić kilku lekarzy, wyjść w pędzie na kawę z koleżanką z podstawówki, pójść w biegu do fryzjera, a potem zawinąć manatki i wrócić na obczyznę. Powroty do Polski są najpiękniejszymi powrotami, najbardziej inspirującymi podróżami. Narodziła się we mnie pewna emocjonalność i nie jest to tęsknota za krajem, bo ja już tą tęsknotę dawno zaakceptowałam. Już nie beczę, jak robiłam to kiedyś, jakby ktoś wydzierał mi kawałek duszy. Dzisiaj przechodzę dzielnie przez bramkę (ej, Ławica ostatnio się poprawiła – żadnych przypałów).

 

Mam ogromny apetyt na Polskę zupełnie taki, jaki Wy macie na Włochy. Przyznam Wam się do czegoś. Ja po tej Polsce to gówno pojeździłam. Nigdy nie byłam w Bieszczadach. Nigdy nie pojechałam do Białegostoku. Po Europie się bujałam, bo chciałam odkrywać świat. A swojego dobrze nie poznałam. Może to też moja nadwydajność mentalna, ale ja się nigdy nie jarałam tak Polską, jak robię to teraz. I nie, to nie efekt polskiego detoksu. Te podróże po Italii i Włosi obudziły we mnie najgłębiej skrywaną wrażliwość. Nową świadomość. Niewiarygodną dumę.

 

Przecież ta moja ostatnia wizyta w Gdańsku to była prawdziwa poezja. Zachwyt nad zachwytami. Radość z każdego detalu. Kiedyś nad naszymi polskimi kamienicami widziałam tylko smutną mgłę, ba! ja czasem i tych kamienic dobrze nie widziałam. Wszystko było mniej zauważalne. Dzisiaj Polska ma inny smak, wszystko nęci mnie podwójnie i prosi się, żeby pojechać, zobaczyć. Odkryć. Już nie zadaję sobie tego pytania, gdzie byłoby mi lepiej. Po prostu jestem i z tego się cieszę. Nie kwestionuję kto ma gorzej, kto ma lepiej. Żyję. Choć pomidory z cebulką na chlebie z masłem tylko w Polsce. Bo jak masło to tylko u nas, a przy polskiej gościnności to i stołu (z) masła dla gościa można się spodziewać. I przecież kto, jak nie my rozstawiamy ten parawan nad Bałtykiem. Lasy, góry, jeziora. Małosolne. Polak potrafi, bo łebscy jesteśmy. Kto, jak nie my.

 

***

 

Adele: Domi, pracowała u nas kilka lat temu taka Polka i ona pamiętam, przyniosła mi kiedyś tą Waszą sałatkę jarzynową. Jaka ona była kremowa. Jak rozpływała się w ustach.

Ja: Adele nie musisz mi dwa razy powtarzać. Zrobię Ci taką na święta i przyniosę do pracy. Tylko najpierw ściągnę polski majonez.

 

Ściskam Was i Ciebie Polsko,

Piszę to ja – dumna Polka,

Dominika

 

 

A teraz czas na Ciebie!

To wszystko, co czytasz jest dla Ciebie i z myślą o Tobie!  Spodobało się? Zostaw po sobie ślad:

– w komentarzu, tu na blogu,

– udostępniając i komentując na Facebook’u
Ponadto, spotkasz mnie także na Instagramie, a do bezpośredniego kontaktu zapraszam Cię przez mail: ochmilano@gmail.com

Inne ciekawe wpisy

Brak komentarzy

    Leave a Reply