0
WŁOSI WŚRÓD WŁOCHÓW ŻYCIE WE WŁOSZECH

5 oznak świadczących o tym, że masz coś w sobie z włoskiego kierowcy

W życiu lubię paradoksy, zwłaszcza jeżeli mogę brać w nich udział. No, bo w końcu żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka… raz jazda autem po włoskich drogach. Nie żebym gardziła adrenaliną, ale właśnie tak zrobiłam – po 6 latach przerwy w prowadzeniu samochodu musiałam wrócić na trasę z częstotliwością codzienną, z tym tylko wyjątkiem, że otaczający mnie kierowcy to sami italiańcy.

Gdzieś tam Ci się pewnie obiło o uszy, jak prowadzą, jak parkują i ogólnie jak cudują Włosi na drogach – przez ten czas kiedy wróciłam na szosę wysnułam sobie kilka wniosków. I ustalmy: piszę o moich obserwacjach z Mediolanu i Północy Italii. Jeżeli w Rzymie czy Toskanii jest inaczej – fajnie, możesz się tym ze mną podzielić.

 

1. Pan Wpierdalacz

Zasada numer jeden – ja wiem, że na trasie trzeba mieć oczy dookoła głowy, używać wszystkich lusterek, a nie tylko sprawdzać w środkowym odbiciu czy kreska nowego eyelinera nie odcisnęła się na górnej powiece. Wskazane jest także myślenie za innych kierowców i szlifowanie umiejętności przewidywania manewrów otaczających cię pojazdów. Włosi opanowali także inną zręczność – Włosi bardzo kompetentnie z pasu do skrętu w jakikolwiek inny kierunek niż ten zwany ,,prosto’’, właśnie – jadą prosto. Kogo to obchodzi, że on ma czerwoną strzałkę do skrętu, a Ty masz zieloną prostą linie, bo no cóż… chcesz jechać prosto? Nie! On musi w bardzo elegancki sposób wpierdolić się przed Ciebie. Nie, wcale nie pomylił pasa, w Medio przecież wszyscy się spieszą! To jest powszechna reguła i niech Cię nie zmyli nawet prowadząca matka z córką na fotelu pasażera – masz 97% szans, że ona także dosadnie mówiąc się wpierdoli.

 

2. W zasadzie to… Po co komu te zasady?

No właśnie, w Italii reguła ,,myślenia za innych kierowców’’ znaczy więcej niż znajomość znaków drogowych. Jedzie sobie taki jeden, a nawet trzech. Ni z gruchy, nagle wpadnie na to, że czas zmienić pas, bo za kilka metrów musi opuścić szanownych towarzyszy autostradowych uciech. I jebs. Bez kierunkowskazu, bez znaku dymnego, pomachania rączką, bez jakiegokolwiek znaku kurde, który gwarantuje bezpieczną jazdę. Nie! Tutaj jest jazda bez trzymanki, a tobie synu radzę włączyć 7 zmysł i przewidzieć kilkanaście kilometrów wcześniej, co zamierzam zrobić. Z uśmiechem na ustach, oczywiście!

Wolę żeby ta autostrada i jakakolwiek inna droga nie zawoziła mnie do nieba, ale mówię ci – takie samochodowe slalomy, balet w rytmie Jeziora Łabędzi i wjeżdżanie sobie uprzejmie w dupę bez uprzedzenia tylko na włoskich drogach.

 

3. Jesteś pieszym? Już nie poznasz!

Z tego co pamiętam, Polakom zawsze biłam brawo za to, że przed tymi cholernymi pasami każdy potrafił się zatrzymać – no dobra, jakieś wyjątki były. Włosi mają odwrotnie. Możesz spuchnąć na przejściu dla pieszych, czekać jak sierota. Żaden gnojek słodziutka cię nie przepuści. BA! Możesz mieć i zielone – są i tacy królowie szos, którzy z radością przejadą ci po palcach i jeszcze wyślą do diabła (o tym wysyłaniu w diabły pisałam tutaj – w tych sytuacjach bardzo się przydaje!).

 

4. Parkowania to ja już uczyłem się na nocniku!

I coś w tym jest, że Włosi umiejętność parkowania samochodu wysysają z mlekiem swojej włoskiej matki. A może to kwestia wysokiej ilości węglowodanów we krwi od pasty albo wina pulsującego w żyłach? Kto ich tam wie? Pomijając, że teren wokół bloków mieszkalnych w Mediolanie jest kompletnie nieprzystosowany pod kierowców czytaj: znalezienie parkingu w centrum miasta to jak zsyłka do Puszczy Amazońskiej na miesiąc bez jedzenia i latarki. Jest dżungla, jest dzicz. Może i peryferia miasta jeszcze dają radę, ale generalnie znalezienie miejsca łączy się czasem z GODZINNYM kręceniem się w kółko. Włoskie parkowanie dzieli się na: ,,non me ne frega niente’’ i na ,,Pana Milimetra’’. Pierwszy przypadek to ten, który mnie osobiście doprowadza do szału. No bo, stanie sobie taki jeden, za twoim zaparkowanym samochodem, totalnie blokując ci przejazd i idzie w długą – głupia! Przecież kawy mu się zachciało, a na małą przerwkę w ciągu dnia każdy zasługuje. No i niekoniecznie musi zostawiać auto tak jak trzeba – środek ulicy też jest spoko. Środek chodnika? Proszę bardzo!

Opcja na Pana Milimetra wymaga praktyki i czasu, aby opanować go do perfekcji. Wyobraź sobie lukę pomiędzy dwoma autami – ogromna szansa na zapakowanie (znalezienie miejsca przy pierwszym podejściu dla mnie to zawsze powód, żeby nazwać dzień pełnym sukcesów!). Pan Milimetr włącza swój magiczny centymetr w głowie i wchodzi w stan manewrów do momentów aż nie wypełni luki. Efekty zawsze są zdumiewające – wciśnie się taki co do milimetra – to nic, że lekko się przy tym potłucze – w końcu zapakował, no nie? Bo w Mediolanie zasada jest jedna: albo masz garaż i ładne auto, albo porysowanego robura i parking gdzie popadnie.

 

5. Pogoda ma tę moc

Czasem sobie myślę, że jestem szczęściarą, że urodziłam się na Północy Europy. Tam, gdzie wszystkie możliwe warunki atmosferyczne nie są mi obce. Gdzie nad morze pakuję zimową kurtkę z kostiumem kąpielowym, a na Wielkanoc lepię Zające ze śniegu. To nie powód do wstydu, to powód do dumy, bo to oznacza zahartowanego ducha i twarde poślady. Włosi mają inny problem. Z roku na rok, pogoda jest coraz mniej przewidywalna, a to dla mieszkańców wesołej Italii powód do prawdziwej paniki… zwłaszcza na drogach. I ja nie wiem naprawdę, co oni sobie wtedy myślą. W tym roku, na początku marca spadło trochę śniegu. Fakt faktem – warunki na trasie nie sprzyjały, a śnieg tak zacinał w niektórych miejscach, że odnosiłam wrażenie, że zbliżamy się ku końcowi. Deszcz też nie zawsze był łaskawy i zwykle objawiał się pęknięciem chmury. Ale, co tam zaprawionej Polce trochę śniegu i deszczu może zrobić? Spójrzmy na Włochów…. Nagle w magiczny sposób królowie szos wpadają w histerię, przylepiając ze łzami w oczach nos do szyby, chaos na drogach zamienia się w chaotyczny bełkot, prędkość ogranicza się do mniej niż minimum, ludzie strajkują na autostradach, wymachując trójkątem ostrzegawczym. Już pisałam, że Włosi to zajebiści panikarze?

 

 

Szerokiej drogi na włoskich szosach,

Dominika

 

 

A teraz czas na Ciebie!

To wszystko, co czytasz jest dla Ciebie i z myślą o Tobie!  Spodobało się? Zostaw po sobie ślad:

– w komentarzu, tu na blogu,

– udostępniając i komentując na Facebook’u
Ponadto, spotkasz mnie także na Instagramie, a do bezpośredniego kontaktu zapraszam Cię przez mail: ochmilano@gmail.com

 

Inne ciekawe wpisy

2 komentarze

  • Reply
    justyna
    5 czerwca, 2018 at 1:20 pm

    Haha 🙂 My autem jeździliśmy po Rzymie i Toskanii. O ile Toskania była całkiem ok, a może to kwestia wprawy, o tyle jazda po obwodnicy Rzymu przyprawiała mnie o zawał. Migacze włączone w jedną stronę, jazda nijak miała się do tego wskazania. Jak zmienialiśmy pas to mąż chciał wrzucić kierunkowskaz, aż go opieprzyłam – no co ty, włączysz że skręcasz w prawo i skręcisz w prawo, nikt się tego nie spodziewa tam, nie zaskakuj ich tak 😀 Z kolei na Sycylii tylko z perspektywy pieszego obserwowaliśmy jak parkuje się na milimetr, jak zielone światło na przejściu oznacza tylko tyle, ze jak już przepuścisz wszystkie skutery i samochody to możesz próbowac szczęścia. Stojąc na pasach bez świateł nikt cię nie przepuści, jak już wejdziesz na jezdnię to inne samochody nie staną, wręcz przeciwnie – przyspieszą żeby śmignąć przed tobą. Przechodziłam tylko z lokalsami 😉 A jak jest duży korek to na dwukierunkowej można jechać całą szerokością – ewentualnie jak coś pojedzie z przeciwka to się zrobi miejsce.No i lasciare il passaggio znaczy tyle co nic. A najlepszym mechanikiem jest taśma klejąca 🙂

    • Reply
      Och!Milano
      11 czerwca, 2018 at 9:49 am

      Przekonałaś się w 100% na własnej skórze jak się jeździ w Italii 😀 Dokładnie tak jest!

Leave a Reply